wtorek, 19 stycznia 2010

Czy to już ten raj...?


             zimny San Miguel w 30 stopniowym słońcu....ach! 

Po tygodniu nużącej i męczącej podróży z Manili na południe Filipin wreszcie dotarliśmy na wyspę Bohol która ma bezpośrednie połączenie mostowe z maleńką wysepką Panglao. To tu mieliśmy nadzieje odzyskać wiarę w rajskie piękno plaż i zakątków Filipińskich oraz odpocząć przez nic nie robienie.
Faktycznie jest tu pięknie! Są piaszczyste plaże i modra woda, palmy delikatnie kołyszą swymi liśćmi pieszczone morską bryzą.... eshhh można by rzec że cudownie! Wzdłuż wybrzeża pełno pocumowanych lokalnych łodzi i motorówek dla nurków, pomniejsze wysepki i rafy...
Czego chcieć więcej? A no właśnie, wszystko co ładne musi też swoje kosztować. Na Panglao koszt pokoju to minimum 800 peso, posiłki w restauracjach na plaży to wydatek minimum 600 peso za dwie osoby a do tego wszystkie są zamykane po 2230. Nieliczne sklepy wzdłuż plaży sprzedają towar po dwu lub trzykrotnie zawyżonej cenie a te dla lokalesów są skutecznie oddalone i zamykane dość wcześnie. Kafejki internetowe sztuk dwa proponują swoje usługi po odstraszających cenach. Poza tym przypływ zabiera prawie w całości 2 metry plaży jaka pozostała po zabetonowaniu całego wybrzeża przez hoteliki i restauracje, a odpływ odkrywa dno porośnięte glonami które też walają się po odsłoniętej plaży cuchnąc nieprzyjemnie smażone w słońcu skutecznie zniechęcając do pływania.
Co dodać jeszcze? Słońce jest i to solidnie palące ale tylko od godzin porannych tj. 0700 do wczesnego południa bo zazwyczaj koło 1300-1330 krawędź wyspy zaczynają pokrywać chmury i choć morze 300 m od plaży nadal rozświetla słońce to plaża zazwyczaj jest już skryta zwałami ciemnych chmur z których później zaczyna padać choć niezbyt długo acz intensywnie.
Nasz pobyt w tym uroczym lecz drogim zakątku trwał tylko trzy dni i dał nam nadzieję że tu na Filipinach jeszcze odnajdziemy to po co naprawdę przebyliśmy te kilkanaście tysięcy kilometrów.

Z Boholu na Panglao można się dostać na wiele sposobów jednak aby dotrzeć na Alona Beach już nie jest tak prosto. Najlepszym sposobem jest wzięcie tricykla. Cena stała to 300 peso ale można się stargować na 250 lub 200. Przede wszystkim należy dostać się z lotniska lub portu do centrum miasta i tu poszukać transportu na Panglao. Gorzej gdy trafi się do Tagbilaranu po zmierzchu wtedy nie ma już autobusów i jeepnejów na Panglao a i cenę jest o wiele trudniej zbić u kierowcy tricykla.

Wybierając się na kolację na plaży najlepiej poszukać knajpki z wystawką towaru na lodzie tuż przed zamknięciem kramu, ceny zazwyczaj spadają o jedną trzecią do nawet połowy za świeże owoce morza i ryby, my tak zrobiliśmy i jedliśmy najpyszniejsze kalmary jakie kiedykolwiek było nam dane próbować!

Zdjęcia z namiastki raju
Tak to uchwyciła Dasia

piątek, 15 stycznia 2010

To nie jest raj

Do Manili z Sajgonu dotarlismy kolo 0430. Tym razem juz wiedzielismy jak sie wydostac z lotniska, wiec bez klopotu wsiedlismy do jepneja i podjechalismy do EDSA. Tu postanowilismy zjesc sniadanie a przy okazji okazalo sie ze znalezlismy od reki przystanek autobusow jadacych do Luceny. Wybralismy ten wariant gdyz zrezygnowalismy z jazdy w strone pryskajacego wulkanu a tym samym z ewentualnego nurkowania z rekinami wielorybimi w Donosol. Naszym pierwszym celem byla wyspa Marinduque na ktora dotarlismy tak....
Tu spotkalo nas pierwsze a za razem chyba ostatnie tak mile osobiste spotknie z goscinoscia Filipinczykow. Miejsce noclegowe znalezlismy juz po nocy i po prysznicu postanowilsmy cos zjesc. Niesty w porownaniu do Wietanmu, Chin czy nawet Laosu na Filipinach w malych miejscowosciach graniczy to z cudem. Na szczescie zupelnie przypadkowo trafilismy na prywatna impreze jakiegos bractwa filipinskiego ktore celebrowalo jakas tam swoja rocznice. Zwiedzeni muzyka wkroczylismy z ciemnosci na posesje i juz tak zostalismy przez nastepne 4h jedzac i pijac wszystko co bylo na stolach. Gospodarze okazali sie bardzo przyjazni, goscinni i otwarci co sprawilo ze czulismy sie wysmienicie w towarzystwie tych ludzi i bylo nam bardzo przykro ze musimy ich opuscic kolo 2300 bo juz o 0600 czekala nas pobudka by zdazyc na jedyny prom o 0800 z Gasan na wyspe Mindoro
Jeszcze tego samego dnia dotarlismy po wielu godzinach do portowego miasteczka Roxas na poludniowym koncy wyspy Mindoro. 
           dobre dla krasnolodkow i Filipinczykow, ale dalismy rade

Niestety biletow na ostatni prom dla nas juz zabraklo wiec bylismy zmuszeni przenocowac w takich to warunkach.
Rano ruszylismy znow w droge z zamiarem dotarcia do filipinskiej mekki turystycznej czyli na wyspe Boracay. Niestety po przyplynieciu na wyspe Panay okazalo sie ze pogoda jest fatalna i ma taka byc przez nastepny tydzien ogolnie w calych poludniowych Filipinach. Po niedlugiej naradzie zlapalismy w biegu ostani tego dnia autobus do IloIlo. Dotarlismy na miejsce juz po nocy i musielismy poszukac noclegu bez szans na grymaszenie. Na szczescie tym razem nawet cos utargowalismy wiec nie bylo zle a nawet zjedlismy na kolacje cakliem niezle kawalki kurczaka smazone na glebokim tluszczu. Z rana zgodnie z planem ruszylismy na wyspe Guimaras z zamiarem spedzenia tam kilku dni starego i nowego roku.(zdjęcia Dasi)
Nocleg wybralismy za porda LP. Pensjonat zwany tu Willa Igang okazal sie calkiem ladnym miejscem ale za to bardzo odludnym i cichym. Ceny okazaly sie stale wiec nie bylo szans na negocjacje i trzeba bylo przystac na 800 peso za noc za calkiem ladny pokoj na pietrze. I to by bylo tyle z pozytywow. Zarcie na miejscu okazalo sie srednio dobre w wyborze zadnym: kurczak albo ryba , lub wieprzowina wszystko mrozone i podawne z ryzem a na sniadanie do wyboru jajka albo jajka....
30 grudnia na miejscu z nami poza obsluga bylo jeszcze szescioro filipinskich turystow ale nastepnego dnia nie bylo juz nawet obslugi.
            trzeba sie bylo nie grzebac a tak czy beda miejsca?

Gdy zapadl zmierzch pozostalismy sami oraz ciec ktory zeby nas jeszce bardziej pograzyc wylaczyl swiatla na terenie calego osrodka. Bylo ciemno, ponuro i wszedzie daleko no ale poniwaz od rana bylismy na zakupach w "miescie" wiec zaradni Polacy nakupili sobie wszelakich alkocholi oraz wiktualow do spozycia wiec dzieki temu nie czulismy sie tak samotni i jakos dotrwalismy do nowego roku. Wiekszosc 1.01 2010 spedzilismy nieco sie opalajac i planujac dalsz droge bo chcielismy juz jak najszybciej opuscic ta niegoscinna wyspe co uczynilismy nazajutrz skoro swit wracajac do IloIlo.
Po 2 godzinach od przybycia na miejsce bylismy znow w drodze na wyspe Negros a dokladnie do miejscowosci Bacolod. Tu szybko zlapalismy autobus do Dumaguite czyli miasta znajdujacego sie na poludniu wyspy Negros. Spedzilismy tu tylko jedna noc bo tym razem naszym celem byla upragniona wyspa Bohol ale czemu tak bylo? juz w nastepnym poscie.

Podsumowanie za pierwszy tydzien na Filipinach wypada wiec blado:
1. Zarcie podle i malo mijesc gdzie mozna zjesc za niewielkie pieniadze, tak zle to chyba mialem w Kambodzy.
2. Brak zorganizowanej turystyki lub przynajmniej ruchu turystycznego, jedyne co jest zorganizowane to naciagacze w miejscach potencjalnie turystycznych, a jezeli juz nawet to bardzo drogo.
3. Noclegi podle lub kiepskiej jakosci za dosc wygorowane ceny, najdrozej jak dotychczasz? z moich wszystkich podrozy po Azji, jakosc Laotanska za ceny Tajskie.
4.Pomimo przejechania kilku wysp z polnocy na poludnie trudno bylo sie czyms naprawde zachwycic po drodze.
5. Wszelkie trekingi na wulkany wymagaja duzych nakladow finansowych i organizacyjnych wiec sie odechciewa na wstepie...
6. Jedyny plus to naprawde tani transport, ale juz oplaty portowe czy wylotowe czyste zdzierstwo i granda w bialy dzien!
7. Niestety wiekszosc transportu odbywa sie tylko za dnia a odjazdy autobusow lub odejscia promow z malych miejscowosci tylko skoro swit i zazwyczaj w ilosci sztuk jeden! Nie pozwala to na oszczednosci na noclegach w podrozy i trzeba tracic caly dzien (sloncie itp) na przemieszczanie sie.

Na promie z Panay
Rozklad promów na Ilo Ilo
Ilo Ilo
Z Luzonu na Marinduque
Z Marinduque na Mindoro
Roxas Mindoro

środa, 6 stycznia 2010

Delta Mekongu po raz drugi

Tym razem bylo milej bo nie mialem malarii jak dwa lata temu, wiec nie bylem tak nieprzytomny i cala wycieczka sprawila mi o wiele wiecej przyjemnosci. Takze program ulegl pewnej zmianie i to na lepsze, widac ze mimo roznych zastrzezen jakie mozna miec, Wietnamczycy sie staraja, buduja mosty i autostrady (choc nie maja kasy z UE) oraz zmianiaja programy wycieczek na ciekawsze i bogatsze co bylo widac golym okiem podczas dwoch dni za ktore zaplacilismy po 19$ od lebka. Generalnie to jak by sie nie starac i kombinowac to gdyby chciec to sobie zorganizowac samodzielnie to oszczednosc wyjdzie minimalna w granicach 1-2$ a ile przy tym bedzie roboty i ganiania... wiec polecam odpuscic sobie "cwaniakowanie" i wykupic grzecznie gotowy pakiet, lub ustalic cos indywidualnie w biurze, napewno da sie zalatwic.
Wycieczki opisywac nie bede bo mi sie nie chce, niech zdjecia same opowiedza to czego nie napisze.
Jedyne co chce podkreslic to fakt iz mielismy SWIETNEGO przewodnika! Imie jego Tac (prawie jak Duck), z duzym poczucie humory, ogromnym dystansem, bezpretesjonalnoscia i serdecznoscia w 100% polecam!
Pracuje w biurze TK Brothers Cafe czy jakos tak, latwo znalezc niedaleko Bui Vien w Sajgonie.

Duzo zdjec z Delty Mekongu

Przystanek Nha Trang

Po 12h calkiem przyjemnej podrozy z Hoi an musielismy zaliczyc obowiazkowy przystanek w Nha Trang, celem wyladowania siebie i bagazy z autobusu, by po ponad godzinie znow sie zaladowac w ten sam autobus z tym samym kierowca ale juz na innych miejscach. Typowe bzdorne kombinowanie Wietnamczykow byle nabic sobie kase na czymkolwiek, np na drogim sniadaniu serwowanym w knajpie obok biura w ktorym mielismy czekac na podstawienie autobusu. Co ciekawe a wlasciwie normalne w Wietnamie jakiekolwiek ustalenia z biura w ktorym sie kupuje bilety sa bezwartosciowe po przebyciu kilkuset kilometrow, nikt nic nie wie i wszystko nalezy usatlic od nowa, jak naprzyklad to ze nie ma sie zamiaru spedzic w Nha Trang kilku godzin czekajac na popoludniowe polaczenia do Sajgonu itp.
Tu wazna uwaga dla wszystkich ktorzy podrozuja lub beda podrozowac za pomoca tzw. open ticket.
Jezeli to tylko mozliwe ZAWSZE domagajcie sie dostarczenia wam biletu z nr SIEDZENIA/LEZANKI a nie jakiegos nic nie wartego swistka wystawianego w hotelu.
Poniewaz swistek jest tylko informacja dla organizatora przewozu o tym ze zapalaciliscie za przejazd i nalezy sie wam miejsce w autobusie NIC POZA TYM! Najgorsze jest to ze gdy sie kupuje bilet na przejazd z siedzeniami to trafia sie do "bydlowozu" ktory zawsze najpierw jest zapelniany lokalesami ktorzy zajmuja wszystkie normalne miejsca i rozkladaja siedzenia ile dala fabryka a turysci trafiaja na koniec autobusu z kolanami pod broda bez szans na jakiekolwiek reklamacje.
Kazdy hotel, GH, czy biuro turystyczne w Wietnamie sprzedaje takie bilety, wiec jak nie w jednym miejscu to trzeba probowac w drugim, byle do skutku i nie dac sie zrobic w balona jak to sie przytrafilo nam w drodze do Hoi an z Hanoi.
Poza tym nie istnieja lub ja nie wiem o istnieniu tzw. "direct" polaczen dalekobieznych jak np Hoi an - Sajgon, zawsze jest jakas przesiadka! wiec nie dajcie sobie wcisnac ciemnoty.

Czas oczekiwania na podstawienie autobusu wykorzystalismy na smaczny posilek i spacer po okolicznej plazy a potem znow w droge...

Kilka ujec z Nha Trang

Krawiecki zawrot glowy w Hoi an

Kazdy kto podrozuje po Wietnamie predzej czy pozniej trafia do tego miejsca. Ja tu juz trafilem po raz trzeci. No coz lubie sobie z podrozy po Azji przywiezc jakies oryginalne ciuchy... uszyte na miare hehe.
Moj plan byl prosty spodnie i koszula, Dasia wymarzyla sobie kiecke, spodenki i cos tam jeszcze ale ostatecznie pozostala przy sukience i spodenkach. Z moim zamowieniem uwinelismy sie dosc szybko, wybor materialu na spodnie zajal z tego najwiecej czasu reszta to pomiary i pare slow co do wymagan, z koszula poszlo jeszcze szybciej. Kolejne pol dnia zajelo nam a raczej Dasi wytlumaczenie i dogadanie tego co sobie wymarzyla paniom krawcowym w jezyku angielskim, przy czym wietnamki chyba lepiej byly obeznane z fachowym slownictwem niz my....
Nastepnego dnia przy wstepnej przymiarce wskazalem kilka drobnych poprawek co do spodni. Niestety w przypadku zamowienia Dasi bylo juz o wiele gorzej, spodenki okazaly sie o dwa numery za male, wiec trzeba bylo zdjac jeszcze raz pomiary i kroic material od nowa, natomiast w przypadku kiecki - DRAMAT!
Kolejne dwie godziny lamentowania, stanow wrecz histerycznych itp, tlumaczenia co jest nie tak i co nalezy poprawic...
Na szczescie efekt ostateczny okazal sie calkiem niezly wiec moglem liczyc na spokojna podroz powrotna do Sajgonu ktora miala trwac 24h. Na szczescie tym razem w wygodnych lezankach w sleepieng busie...

Ujecia z Hoi an

wtorek, 5 stycznia 2010

Zima w Hanoi

W porownaniu do temperatur jakie bylo nam dotychczas zakosztowac w Hanoi bylo zdecydowanie zimno. Pokoj mielismy ladny i wygodny ale niestety nie przewidziano w nim ogrzewania za to byl przewiewny balkon i azurowe okna. Wietanamczycy ubierali sie w kurtki i czapki zimowe, my w bluzach i cienkich spodniach musielismy wygladac na kosmitow. W ciagu dnia bylo nawet znosnie bo kolo 15C ale w nocy brr... dobrze ze dostalismy duza w miare ciepla koldre i byl boiler na wode pod prysznicem, niestety maly wiec rano kto pierwszy ten lepszy...
W Hanoi nie robilismy nic szczegolnego, szwedaliscmy sie po miescie wtuczajac dobre zarcie i podgladalismy zycie wietnamczykow popijajac w nielicznych o tej porze roku piwiarniach bia hoi. Oczywiscie zaliczylismy ze wzgledu na Dasie jakies tam dwa obowiazkowe punkty zwiedzania ale to bylo wszystko, mialo byc spokojnie i luzacko, po prostu relaks. Ale jak moze byc relaks jezeli jest tak zimno?
Po dwoch dniach wiec kupilismy bilety open ticket i ruszylismy znow na poludnie do Hoi an.

Troche zdjec

A w Hue ciagle pada


Mam pecha. Ostatnio gdy tu bylem dwa lata temu tez padalo ale za to tak ze byla powodz i wraz z Jedrzejem musielismy sie ewakulowac ostatnim autobusem dla "bialasow" do Hanoi.
Tym razem nie musielismy sie ewakulowac ale za to mielismy "swietne" warunki do zwiedzania :/
Jak sie potem okazalo, jeden z przewodnikow podczas jakiejs wycieczki powiedzial nam ze w Wietnamie to na polnocy sa cztery pory roku- tak jak u nas tyle ze bez sniegu, na poludniu sa dwie pory- deszczowa i sucha a na srodku jest pora wietrzna i bezwietrzna- czyli pada zawsze!
Nic to, kupilismy sobie po parasolce w "promocyjnej" cenie i udalismy sie na zwiedzanie slynnej cytadeli co to kiedys skrywala posrod swych murow obronnych purpurowe zakazane miasto. Zakazane to one powino byc ale teraz! A szczegolnie zakazane powinnio byc pobieranie oplaty za wstep na teren budowy w wysokosci 55d.
Ogolnie rzecz ujmujac nie wiele tego zostalo co kiedys sluzylo wietnamskiemu cesarzowi, poza kortem tenisowym i teatrem na ktorym trzepie sie dodatkowa kase od turystow. Calkowite zenula. Jedynie sloni zal... przykutych lancuchami do drzewa.
W Hue bylismy jedna noc i udalismy sie dalej na polnoc do stolicy Hanoi.

Zdjecia z Hue