wtorek, 16 lutego 2010

Chocolate Hills i Tarsier Santcuary






Pomiędzy zaplanowanym lotem na Palawan a opuszczeniem Panglao spedziliśmy dwa dni na Boholu zliczając Filipińskie "must see". Wycieczkę na Chocolate Hills rozpoczęliśmy przejazdem jepnejem pod dworzec autobusowy przy Island City Mall. Tu po oględzinach lokalnego bazaru i spróbowaniu wina palmowego złapaliśmy autobus do Carmen by po 1,5h już na piechotę ruszyć na taras widokowy. Po wykupieniu biletów po 50 peso droga na szczyt wolnym krokiem zajmuje max 15min i na pewno nie warto korzystając z oferowanej podwózki motocyklem przez lokalnych mieszkańców. Na miejscu to co zwykle bywa w takich miejscach:kilku fotografów, kiczowate pamiątki i lody oraz strasznie droga restauracja z jeszcze droższym piciem. Widoki okazały się całkiem miłe oku więc narobiliśmy sporo zdjęć - jak główna atrakcja to trzeba było...
Oczekując na autobus powrotny, w lokalnym sklepie dokonaliśmy hurtowego zakupu koszulek na prezenty po bardzo korzystnych cenach, zdecydowanie różnych od tych jakie do tej pory mieliśmy okazje spotkać. Poza tym zostaliśmy nieco "podwędzeni" na przystanku przez miejscowego naganiacza który z nudów palił sobie ognisku choć było ze 30C! Do miasta wróciliśmy jednym z ostatnich autobusów kursujących na tej trasie (ostatni 1730).
Następnego dnia znów zaczęliśmy wycieczkę od pojechania na dworzec autobusowy. Tym razem czekając na odjazd jepneja w stronę Sikatuna dogębniej zapuściliśmy się w lokalny bazar, który w swej głównej części okazał się targiem rybnym o czym wymownie świadczył unoszący się wszędzie charakterystyczny zapach.
Po nacieszeniu zmysłu wzroku sea foodem ruszyliśmy w drogę do celu przeznaczenia. Na miejsce dotarliśmy po 30 minutach. Samo zwiedzanie jest uzależnione od pogody gdyż ta determinuje czy wyraki będą widoczne czy ukryte (bo lubią gdy jest słonecznie chociaż prowadzą nocny tryb życia). Po uiszczeniu niewielkiego datku w wysokości 20 peso przewodnik oprowadza po niezbyt dużym ogrodzonym terenie wyszukując zwierzaczków wśród gęstej roślinności. Wyraki są malutkie jak zaciśnięta pięść więc nie łatwo je dostrzec a już na pewno bardzo trudno je z fotografować bo są dość płochliwe, rzadko siedzą nisko a często też są niedoświetlone lub akurat kadr wychodzi dokładnie pod światło. Niestety na terenie rezerwatu przebywa tylko 10 wyraków więc jeśli się trafi na złą pogodę taką jak my mieliśmy w dniu zwiedzania to raczej ma się nikłą szansę na zobaczenie wszystkich. My widzieliśmy tylko 5 osobników a całe zwiedzanie zajęło nam może 25-30 min.
Słyszeliśmy że na Boholu jest jeszcze wiele innych miejsc gdzie można nawet wziąć wyraka do ręki czy pogłaskać ale są to zazwyczaj już prywatne przydomowe "mini zoo" do których nie dotarliśmy bo i tak byśmy nie wiedzieli gdzie.
Filipińskie "must see" na Boholu jest jak na mój gust nieco przereklamowane choć warto było poświęcić na to czas i zobaczyć coś nowego.