niedziela, 4 kwietnia 2010

I to już koniec

Niestety, wszystko co piękne szybko się kończy. Nasz podróż poślubna dobiegła końca. Wróciliśmy do Europy z tropików wprost do mroźnego piekła. Podczas przesiadki w Moskwie było -24C. Na szczęście w Warszawie tylko -4C więc nasze zapasy ubrań wystarczyły by w znośnej formie dotrzeć do metra a potem do domu.

Stolica przywitała nas chmurami i wszechogarniającą szarzyzną oraz nowym terminalem na którym ze zdziwieniem odkryliśmy znane nam już wcześniej z Azji ruchome chodniki jak z kreskówki Jetson.

Trzeba było zakupić bilety miesięczne i powrócić do znojnej codzienności by znów marzyć i planować nowe podróże dalekie i bliskie.

Lotnisko w Warszawie

Zakochałem się

Tak tak, zakochałem się w Hong Kongu. Jest to miłość od pierwszego wejrzenia. Azjatyckie miasto z europejskim charakterem. Ma wszystko, czego potrzebuję i co mnie tak kręci. Duże miasto, w ciągłym ruchu, ze świetną komunikacją, azjatyckim jedzeniem i tym orientalnym sznytem barw i zapachów oraz przede wszystkim zimową temperaturą 15C. Jedyny mankament to koszty pobytu, noclegu, jedzenie drogie, komunikacja też, no, ale gdyby tak znaleźć tu pracę... port jest, jachty stoją, ludzie z całego świata każdego dnia przylatują odlatują, kto wie może kiedyś....
Po odnalezieniu słynnej noclegowni na Nathan Rd. przez 2h szukaliśmy jakiegokolwiek wolnego pokoju na jedną noc za znośne pieniądze, który by nie przypominał schroniska dla bezdomnych. W końcu nasze wysiłki zostały nagrodzone i mogliśmy wreszcie wziąć prysznic, pierwszy ciepły prysznic od kilku tygodni.
Hong Kong przywitał nas temperaturą dużo niższą od tej, do jakiej byliśmy przyzwyczajeni przez ostatnie kilka tygodni, więc trzeba było się przebrać i przeprosić z butami, skarpetami i długimi spodniami.
Mieliśmy 24h na zwiedzenie HK. Ciężko było wybrać, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na Ocean Park oraz największy na świecie pokaz laserów i neonów zlokalizowanych na budynkach miejscowego city. Niestety jak to mamy w zwyczaju za bardzo żeśmy się grzebali, więc zamiast spędzić dzień na zabawie bez pośpiechu, zapłaciliśmy kupę kasy za bilety wstępu do Ocean Parku i niewiele skorzystaliśmy z licznych atrakcji...
Wieczorem obejrzeliśmy pokaz światło dźwięk, choć sam dźwięk był kiczowaty i strasznie 'Chiński', ale ogólnie wrażenie całkiem pozytywne i warto to zobaczyć.
Tuż przed przejazdem na lotnisku poszliśmy na nasz ostatni azjatycki posiłek, szkoda tylko, że w takim pospiechu i przy niewielkim wyborze no, ale dwa razy się nie popełnia tego błędu, więc nie miałem zamiaru się spóźnić na lot do Moskwy a tym samym do domu.
Zdjęcia z Hong Kongu
Zdjęcia Dasi z Hong Kongu

Dzień przelotów

Po szybkiej ewakuacji z GH i nerwowej próbie złapania trycykla na lotnisko dotarliśmy jednak przed czasem. Byliśmy głodni i jak zwykle niewyspani. A tu niespodzianka, lotnisko zamknięte!? Okazało się, że otwierają je tuż przed odlotem, więc przyszło nam trochę poczekać na wejście do środka i odprawę. Po godzinie nadaliśmy bagaże po uprzednim długim upychaniu najcięższych przedmiotów w plecach podręcznych by się zmieścić w limicie 15kg. Teraz mogliśmy wyjść na zewnątrz i poszukać czegoś do jedzenia. Zajęło nam to tylko chwilę, lecz to, co dostaliśmy do jedzenia nie było zbyt porywające, ale za to blisko i w miarę szybko. Posileni i napojeni wróciliśmy na lotnisko akurat, gdy ludzie zaczęli się ustawiać do wyjścia na płytę lotniska by dostać się do samolotu.

Po niedługim czasie znów lecieliśmy w stronę Manili.

Na miejscu mieliśmy kilka godzin na oczekiwania na połączenie do Hong Kongu, co Dasia skrupulatnie wykorzystała na sen a ja na zrobienie kilku zdjęć.

O czasie stawiliśmy się do ostatniej Filipińskiej odprawy oczywiście psiocząc na zdzierstwo opłaty lotniskowej po 750 peso od osoby. Jeszcze tylko duty free, karty pokładowe i zgodnie z planem odlecieliśmy do Hong Kongu.

Migawki z lotniska

Pożegnanie z rajem

Po powrocie do Puerto Princesa zameldowaliśmy się ponownie w tym samym GH co przy poprzednim pobycie. Co prawda styl klasztorno - koszarowy nam nie przypadł do gustu, ale cena była w sam raz na naszą coraz bardziej pustą kieszeń.

Planując pobyt na Palawanie ustaliliśmy, że przed odlotem do Manili zobaczymy farmę krokodyli i co najważniejsze, choć raz pojedziemy na jakiś snoorkling na rafie koralowej. Miało to być ukoronowanie naszej podróży.

Dlatego zaraz po przyjeździe i ogarnięciu się pojechaliśmy na rzeczona farmę krokodyli. Przy okazji mogliśmy także obejrzeć przedstawicieli lokalnej fauny pozamykanych w niezbyt przyjemnych warunkach. (Zdjęcia Dasi)

Ostatni dzień pobytu na Palawanie poświęciliśmy na snoorkling. Choć cena za taka wycieczkę okazała się bardzo wysoka to jednak bez wahania zapłaciliśmy i znów mogliśmy pływać w przejrzystej szmaragdowej wodzie podziwiając niesamowity podwodny świat. Feeria barw i kształtów cieszyła nasze oczy a my nie mogliśmy się oderwać od podglądania życia ryb i rafy koralowej.

Jedną z atrakcji takiej wycieczki jest karmienie ryb. Należy zawczasu zakupić lokalne bułki a następnie podczas snoorklowania mieć je przy sobie. Ryby są przyzwyczajone do obecności ludzi, którzy je karmią, więc bez oporów rzucają się na kęsy pieczywa trzymane w dłoniach, niektóre są tak bezczelne, że gryzą po palcach a co większe sztuki potrafią to zrobić naprawdę boleśnie, o czym się przekonałem kilkakrotnie

Wycieczka obejmuje snoorklowanie na trzech rafach przy trzech różnych wyspach, każde z miejsc jest inne tak jak ryby, które można tam podglądać. Bardzo ciężko jest się oderwać od pływania pośród takiej różnorodności. Jednak czas jest nieubłagany a wycieczka musi być realizowana zgodnie z planem. Bardzo miłym akcentem jest lunch, na który składają wszystkie lokalne przysmaki podane w sposób swojski i bezpretensjonalny. Oczywiście zawsze można sobie coś dodatkowo zamówić jak homara czy kraby. My ze względu na szczupłość funduszy musieliśmy poprzestać na tym, co było wliczone w cenę, ale i tak najedliśmy się do syta i to samych specjałów!

Wycieczka trwała w sumie od, 0800 do 1700 więc wróciliśmy zmęczeni, ale bardzo zadowoleni i pod ogromnym wrażeniem tego, co zobaczyliśmy.

Czas pobytu na Palawanie dobiegał do końca. Wieczorem poszliśmy na pożegnalna kolację do restauracji. Wszystkie dania okazały się bardzo smaczne a cena nie wygórowana. Zadowoleni i najedzeni ponad miarę wróciliśmy do GH by się spakować przed czekającym nas odlotem do Manili następnego dnia.

Zdjęcia Dasi ze snoorklowania

Moje krokodyle
Krokodyle Dasi