niedziela, 20 grudnia 2009

Jezioro Tall i wpadka nr dwa


W Manili jest cieplo, Dasia twierdzi ze nawet bardzo cieplo a nawet za cieplo. Niewazne jak jest, mi jest dobrze ale to tylko miasto i nie po to tu przylecielismy. Dlatego drugiego dnia pobytu zaplanowalismy pojechac na wycieczke nad jezioro Tall by zobaczyc wulkan o tej samej nazwie a wlasciwie to co po nim zostalo gdy kiedys sobie wybuchl.
By sie tam dostac musielismy z naszego hotelu wsiasc w miejska kolejke naziemna i pojechac na stacje o nazwie EDSA (bilety 15peso) by tu zlapac autobus jadacy do miasta Tagaytay (55peso). Droga nudna i nieciekawa za oknami przedmiescia miejskie i korki. Na pocieszenie klima. Polowe 2,5h drogi przesypiamy. Po dotarciu na miejsce przez 10 minut szukamy wlasciwego miejsca by pojechac do Talisay - miasteczka w ktorym organizowany jest transport pod wulkan. Ostatecznie zostajemy ogarnieci przez lokalnych "przedsiebiorcow". Jepnejem dowoza nas do goscia z tricyklem ktory po malym targu(100peso) zawozi nas pod sama przystan lodzi plywajacych na wyspe z wulkanem. Tu kolejna przepychanka finasowa by wytargowac dobra cene za rejs i nie dac sie orznac. Poniewaz mamy szczescie i przed nami przybyla wycieczka nie musimy sami wynajmowac oddzielnej lodzi. Ostatecznie placimy 600peso za dwie osoby i ruszamy w rejs. Woda wesolo chlapie a powiew wiatru lagodzi klimat. Pod wulkan docieramy mocno pochlapani bo jezioro sie niezle rozkolysalo a siedzielismy z przodu wiec wszystklie bryzgi szly na nas, gdyby nie uzyczona folia od naszego "kapitana" bysmy calkiem przemokli.
Na miescy brak drogowskazow gdzie isc bo miscowi woza turystow kucykami na szczyt, tym samym zarabiajac na "bialasach". My jednak szybko sie orientujemy ktoredy isc i ruszamy na gore. Droga jest waska i starsznie zakurzona a do tego mocno "zfatygowana" przez konie co daje sie we znaki naszym sandalom. Ruch w obie strony jak na marszalkowskiej wiec co i raz trzeba sie przeciskac miedzy kucykowymi zadami a innymi turystami idacymi w gore i w dol. Po 45 minutach jestesmy na szczycie.
No dobra pierwszy wulkan zaliczony, szalu nie bylo ale widoki nawet calkiem calkiem.
Droga powrotna nie nalezala do zbyt udanych. Skladala sie glownie z tracenia czasu na oczekiwanie na innych ludzi z naszej lodzi (1,5h), jepneja z Talisay do Tagaytay (45min) oraz 4,5h jazdy autobusem do Manili w niewyobrazalnym korku. Nalezy dodac do tego zepsucie sie autobusu 30kmk przed celem i wyrzucenie nas na droge.
A teraz najciekawsze, a walsciwie to najgorszy moj koszmar tego wyjazdu.
Gdy ruszalismy z hotelu na wycieczke bylem przekonany ze wylot mamy dnia nastepnego przed polnoca. Niestety podczas drogi do Tgaytay Dasia zasiala we mnie watpliwosc czy to nie jest aby dzis. Poniewaz nie mialem przy sobie biletow nie mogle tego sprawdzic przed powrotem do hotelu. To co oboje przezywalismy stojac w gigantycznym korku podczas drogi powrotnej bylo koszmarem. Po dotarciu na dworzec wrocilismy do hotelu wypluwajac pluca i w trybie natychmiastowym sie spakowalismy, odalismy klucze i pobieglismy znow do kolejki by dojechac na stacje z ktorej mielismy zlapac taksowke na lotnisko.
Dzis wiem ze bysmy na samolot nie zdazyli... na nasz szczescie oboje zesmy sie pomylili ja zle sprawdzilem date a Dasia zle ja zapamietala.
Koszt pomylki to kupa nerwow, umiejetnosc spakowania sie w 5 min, niepotrzebne wydatki na transport i nocleg ktory trzeba bylo zlatawic juz na innych zasadach niz ten ktory mielismy poprzednio.
Kolejna nauczka za nami.
Polecam by w dniu wylotu z Manili na zadne wycieczki nie jezdzic bo mozna ugrzeznac w korku 30km przed miastem.

Nieco zdjec z wycieczki
Tak to widziala Dasia

4 komentarze:

  1. coś Was te lotnicze rozkłady jazdy nie lubią ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, suepr! Dobrze ze sie w koncu odezwaliście:)

    Zadroscić ciepła!

    OdpowiedzUsuń
  3. fajna odmiana poogladać te zdjecia jak za oknem topnijący śnieg
    pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. dzieki wielkie, pozdrawiamy wszystkich marznacych w wawie
    Zloty & Dasia

    OdpowiedzUsuń