Po szybkiej ewakuacji z GH i nerwowej próbie złapania trycykla na
lotnisko dotarliśmy jednak przed czasem. Byliśmy głodni i jak zwykle
niewyspani. A tu niespodzianka, lotnisko zamknięte!? Okazało się, że
otwierają je tuż przed odlotem, więc przyszło nam trochę poczekać na
wejście do środka i odprawę. Po godzinie nadaliśmy bagaże po uprzednim
długim upychaniu najcięższych przedmiotów w plecach podręcznych by się
zmieścić w limicie 15kg. Teraz mogliśmy wyjść na zewnątrz i poszukać
czegoś do jedzenia. Zajęło nam to tylko chwilę, lecz to, co dostaliśmy
do jedzenia nie było zbyt porywające, ale za to blisko i w miarę szybko.
Posileni i napojeni wróciliśmy na lotnisko akurat, gdy ludzie zaczęli
się ustawiać do wyjścia na płytę lotniska by dostać się do samolotu.
Po niedługim czasie znów lecieliśmy w stronę Manili.
Na
miejscu mieliśmy kilka godzin na oczekiwania na połączenie do Hong
Kongu, co Dasia skrupulatnie wykorzystała na sen a ja na zrobienie kilku
zdjęć.
O czasie stawiliśmy się do ostatniej Filipińskiej odprawy
oczywiście psiocząc na zdzierstwo opłaty lotniskowej po 750 peso od
osoby. Jeszcze tylko duty free, karty pokładowe i zgodnie z planem
odlecieliśmy do Hong Kongu.
Migawki z lotniska
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz