poniedziałek, 1 marca 2010

Blisko celu

 
Po dotarciu na Palawan spędziliśmy cały dzień w Puerto Princessa gdzie obejrzeliśmy lokalne sklepy z pamiątkami oraz zjedliśmy bardzo dobra kolację na przeciwko naszego GH. Z oszczędności wybraliśmy coś pomiędzy koszarami a klasztorem i zamieszkaliśmy 10 min na piechotę od centrum miasteczka. Po PP wszyscy poruszają się trycyklami więc na każdym rogu byliśmy namawiani na podwózkę ale jak zwykle poruszaliśmy się na piechotę ku nie zadowoleniu lokalesów.
Już pierwszej nocy przekonaliśmy się boleśnie że PP to miejsce bardzo turystyczne a za razem zadupiaste jak całe Filipiny, bo po 1900 wszystkie normalne sklepy były na głucho zamknięte a te otwarte oferowały towary tylko dla turystów po okazyjnej cenie 400% większej niż normalna. Żeby kupić browara i Tanduay rum nałaziliśmy się chyba z godzinę nie mówiąc o znalezieniu czegoś na popitkę typu sprite. Oczywiście nie znając topografii miasteczka daliśmy się zrobić w balona lokalesom i poszliśmy w złym kierunku w stronę lotniska gdzie były o tej porze otwarte tylko "takie sklepy". Nie zrażeni niepowodzeniem spędziliśmy resztę wieczora w towarzystwie Magdy i Moniki u nich na werandzie popijając wszystko to co nam się udało wspólnie zakupić - ot Polaków późno nocne rozmowy przy czymś mocniejszym, było o życiu, miłości i związkach, zdradach itp...
Następnego dnia rano ruszyliśmy do Sabang naszego głównego celu pobytu na Palawnie. Najpierw dotarliśmy trycyklem na dworzec autobusowy by załapać się na jeden z dwóch autobusów/jepenejów z PP do tego miasteczka a raczej nadmorskiej wioski/kurortu, które odjeżdżają bardzo rano jeden koło 0600 a drugi koło 0930. Po wrzuceniu bagażu na dach autobusu i solidnym przymocowaniu do bagażnika, mogliśmy poświęcić resztę czasu na zjedzenie śniadania z miejscowymi i zrobienie kilku zdjęć. Po niedługim czasie ruszyliśmy ku naszemu przeznaczeniu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz